Zapewne każdemu z was przydarzyła się podobna rzecz lub też znacie kogoś, kto czegoś takiego doświadczył. W dzieciństwie oddaliście drobne na drugie śniadanie kobiecie, która ze łzami w oczach zbierała pieniądze na leki dla chorego dziecka - a potem widzieliście tą samą panią, jak pije gorzałę pod monopolowym. Lub też wspomogliście siedzącego pod kościołem, jednonogiego inwalidę i jakiś czas później odkryli, że facet jeździ po mieście super mercedesem. Albo kupiliście cegiełkę od kolesi zbierających na operację ciężko chorej Zosi (tacy osobnicy zawsze chodzą parami), a potem natknęliście się na tych samych ludzi na przystanku autobusowym i usłyszeli, jak ci rozmawiają o tym, ilu frajerów udało im się dzisiaj nabrać.
Takie doświadczenia budzą w ludziach nieufność oraz wynikającą z tego bezduszność. I gdy następnym razem widzi się, jak inna osoba wyciąga rękę po pomoc, wbija się wzrok w ziemię, pogłaśnia muzykę w empetrójce, przyśpiesza kroku. A jeśli taki ktoś zastąpi nam drogę tak, że nie mamy szansy go ominąć, rozkładamy bezradnie ręce i stwierdzamy „sorry, nie mam dziś przy sobie drobnych”.
To znaczy: ja robię tak, jak napisałam powyżej, choć czuję się z tego powodu paskudnie. Ale ostatnio o symboliczną złotówkę poprosił mnie przechodzień, komu nie byłam w stanie odmówić wsparcia.
Historia jest dość prosta. Gdy w piątek szłam sobie do pracy (jak zawsze spóźniona!), zaczepił mnie jakiś koleś. Dobrze ubrany, zanim do mnie podszedł rozmawiał z kimś przez telefon komórkowy. Spojrzał na mnie wzrokiem kota ze Shreka i powiedział, że bardzo przeprasza, że mnie zaczepia, że jest mu strasznie niezręcznie i głupio, i że nie jest żadnym żulem, ale właśnie wraca z nocnej zmiany w piekarni do domu i tak się nieszczęśliwie złożyło, że zabrakło mu złotówki na bilet powrotny.
Żal mi się faceta zrobiło. A zwłaszcza tego, jak bardzo musiał się on upodlić z powodu braku głupiej złotówki. Bo koleś naprawdę wyglądał, jakby ze wstydu miał zamiar lada moment zapaść się pod ziemię. Wygrzebałam więc z portfela wszystkie drobne jakie miałam, dałam nieznajomemu i jeszcze pożyczyłam mu szczęścia oraz miłego dnia. A facet skłonił się prawie w pas, podziękował grzecznie i stwierdził, że w niedzielę wrzuci za mnie tę złotówkę na tacę w kościele.
Oczywiście spełnienie dobrego uczynku z samego rana sprawiło, że do biblioteki dotarłam z uśmiechem na ustach. A ponieważ cała historia wydawała mi się dość zabawna, podzieliłam się nią w pracy.
I wtedy koleżanka wylała na mnie kubeł zimnej wody.
- Ten koleś zaczepił mnie już chyba ze cztery razy! - stwierdziła. - Porządnie ubrany, zawsze się tłumaczy, że mu strasznie głupio, i że nie jest żadnym żulem. I zazwyczaj udaje, że rozmawia przez telefon.
- Czy mówi jeszcze, że wraca z nocnej zmiany w piekarni? - zapytałam z nadzieją myśląc, że może jednak koleżanka nie mówi o tym samym człowieku, którego ja spotkałam.
- Tak! - usłyszałam w odpowiedzi. - A jak nie z piekarni, to z drukarni. Kiedyś mu powiedziałam, że nic ode mnie nie dostanie, bo wiem, że jest oszustem, to mnie zwyzywał od wrednych i głupich bab!
Ech, ręce mi opadły i dzień jakoś przestał być tak piękny, jak był jeszcze chwilę wcześniej.
I właśnie to jest w tych wszystkich żebrakach, naciągaczach i oszustach najgorsze. Nie fakt, że dranie żerują na dobroci innych ludzi. Tylko to, że człowiek na początku czuje się dzięki nim lepszy, szczęśliwszy z powodu tego, że spełnił dobry uczynek. A potem prawda jakoś wychodzi na jaw i zaczynamy czuć się źle. Ale nie dlatego, bo zostaliśmy oszukani. Tylko ponieważ to wcześniejsze, dobre uczucie, zostaje nam odebrane. To trochę tak, jakby ktoś dał nam w prezencie szczeniaczka, a potem zastrzelił go na naszych oczach.
Jak to mówią: czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. I mi też nie byłoby szkoda tych wszystkich wydanych na cele "charytatywne" złotówek, gdyby tylko osoby, które je dostały potrafiły ukrywać się z tym, że wykorzystują moje pieniądze na cele inne, niż mi zadeklarowali.
Kurcze, nie pisałam o tym wcześniej, bo liczyłam na to, że przez weekend złość mi przejdzie. Ale tak się nie stało.
Dlatego, jeśli mieszkacie w Krakowie, to pamiętajcie o tym, by nie wspierać zbierającego na bilet człowieka, który twierdzi, że nie jest żulem. A jeśli go spotkacie, to możecie zdzielić go ode mnie po głowie i powiedzieć, że to od Hołki, która podejrzewa, że w niedzielę facet wcale nie był w kościele i nie wrzucił złotówki na tacę tak, jak obiecał.
źródło obrazka z początku wpisu: florydziak.blogspot.com.
Mnie też zaczepił kilkukrotnie. Jak mu powiedziałam, że już któryś raz mnie zaczepia to się nasłuchałam ;)
OdpowiedzUsuńKiedyś stałam na przystanku i mimowolnie ;) usłyszałam rozmowę Pana z Panią. Operowali ,,typowym" ulicznym slangiem i stwierdzeniami: ,,ciekawe ile dziś wyciągniemy, błahahahaha".
OdpowiedzUsuńSpotkałam ich w mieście dalej, bo akurat tam jechałam.
Na Rynku z uśmiechem zakonnicy wręczyć mi chcieli obrazek Jana Pawła II (potem oni żądają zapłaty za ten obrazek, oczywiście zapłaty na cel charytatywny).
Z uśmiechem poinformowałam ich, by uważali o czym i gdzie rozmawiają.
Gdy przypomniałam, na którym przystanku ich widziałam oczywiście, że się wypierali!
Także na tych szczególnie jestem uczulona!