i inne głupoty

wtorek, 5 listopada 2013

Głupie Dyrdymalenie:
Strassszna inwigilacja?

Na każdym kroku jesteś śledzony. Śledzi cię twój dostawca internetu, Google, rząd Stanów Zjednoczonych, serwisy serwujące reklamy oraz wtyczki do przeglądarki, które reklamy blokują. Śledzony jest twój telefon komórkowy. Śledzi się, gdzie wydajesz pieniądze. Śledzą cię kamery monitoringu miejskiego. Śledzą cię sąsiedzi. Aż człowieka zaczyna śledziona boleć, gdy o tym wszystkim pomyśli.

Piszę na ten temat, bo ostatnio poczułam się szczególnie śledzona. Wielki Brat zbliżył się tak bardzo, że aż nadepnął mi na odcisk. W pierwszej chwili miałam ochotę odwrócić się, zwyzywać tego metaforycznego natręta od zboczeńców i kopnąć go w wiadomo co. Ale potem pomyślała sobie: „czy obecność tego Wielkiego Brata naprawdę mi przeszkadza? I czy rzeczywiście powinnam się go obawiać?”


Wiele hałasu o nic?

Oglądanie filmów i seriali może wpędzić w paranoję. Wszak takie produkcje co chwilę przypominają nam, że za sprawą spotykanych na każdym kroku urządzeń elektronicznych, każdy nasz ruch jest obserwowany przez sto dziesięć różnych agencji rządowych oraz osiemdziesiąt trzy cywilizacje pozaziemskie, które akurat rozważają, czy zaatakować i zniszczyć naszą planetę. Tymczasem, co udowodniły chociażby zamachy bombowe podczas tegorocznego maratonu w Bostonie, amerykańskie agencje nie potrafią inwigilować swoich obywateli tak dobrze, jak wmawiają nam to hollywoodzcy twórcy.

Wątpię więc, by gdzieś tam, w piwnicy super tajnego biura NSA, jakiś znudzony analityk czytał mój dzisiejszy wpis na blogu tylko dlatego, bo pojawił się w nim zwrot „zamachy bombowe”. I to aż dwa razy.


Upominek od Wielkiego Brata

Pora bym napisała o przyczynie dzisiejszego wpisu. Otóż, od jakiegoś czasu posiadam kartę stałego klienta jednego z supermarketów. No wiecie, „zbieraj punkty za każdą wydaną złotówkę” i tak dalej. Co jakiś czas następuje wielka kumulacja i za zdobyte punkty supermarket wysyła mi kupony rabatowe na swoje produkty. Ale te - paradoksalnie - zamiast cieszyć, zawsze sprawiały mi kłopoty. Bo jeśli dostawałam kupon: „kup dwadzieścia kilo makaronu, kilogram dostaniesz gratis” to żal go było nie wykorzystać, prawda? Nawet, jeśli a) nie miałam ochoty na makaron, b) potem przez miesiąc, na śniadanie, obiad i kolację musiałam zajadać się zakupionym makaronem.

Ostatnio jednak sklep zmienił swoją taktykę. I gdy kolejny raz otworzyłam kopertę z kuponami rabatowymi, zobaczyłam liścik „Pani Joanno, oto oferta przygotowana specjalnie dla Pani” oraz same kupony, które dawały zniżki na nieco inne produkty, niż zazwyczaj. Tym razem były to bowiem rabaty na rzeczy, które na co dzień kupowałam.

Im dłużej przeglądałam zawartość koperty, tym większy narastał we mnie niepokój. Bo supermarket, dzięki temu, że kasowałam kartę stałego klienta przy każdych zakupach, wiedział między innymi jakiej szczoteczki do zębów używam, którą wodę mineralną piję i jaki środek chemiczny stosuję do czyszczenia kibla.

W pierwszej chwili mocno przeraziła mnie ta sklepowa inwigilacja. Chciałam spalić kartę stałego klienta, zacząć wszędzie płacić tylko i wyłącznie gotówką, a do korespondencji z innymi ludźmi używać gołębi pocztowych. Ale gdy szok minął, zaczęłam się zastanawiać, czy to, co zrobił supermarket naprawdę było takie złe? W końcu po raz pierwszy dostałam kupony rabatowe na coś, co naprawdę mi się przydało.

Wiem, że złośliwi stwierdzą w tej chwili, iż sprzedałam prywatność za zniżkę na zgrzewkę wody mineralnej. Ale kurcze, przecież moich „danych zakupowych” nie analizował pan Kazek, który stwierdził „oho, Hołka dawno nie kupowała środka do czyszczenia WC, dam jej rabat na coś takiego”. Wszystko zostało przeliczone przez program komputerowy, którego tak naprawdę kij obchodzi, co kupuję. Owszem, ktoś ciekawski mógłby wejść do tego programu, zobaczyć dane na mój temat i wykorzystać je przeciwko mnie. Tylko, jak? Zarzucając mi, że używam niewłaściwej szczoteczki do zębów? Proszę, bez żartów!


Ale nie zapominajmy, że każdy kij ma dwa końce

Nie twierdzę oczywiście, że inwigilacja jest dobra i trzeba się na nią zawsze, bez względu na wszystko godzić. Zwłaszcza, że nigdy do końca nie wiadomo, które dane na nasz temat są zbierane, w jakich celach zostaną one użyte i kto na tym skorzysta. Poza tym gdzieś tam zawsze może czaić się zły haker, który nawet informację o tym, jakiej szczoteczki do zębów używamy, będzie potrafił wykorzystać tak, by zrobić nam krzywdę.

Należy także pamiętać o tym, że rzeczy raz opublikowane w internecie nie dają się potem łatwo z niego usunąć. I tłumaczenie „nie jestem ważną szychą, większości ludzi nie obchodzi to, co piszę” jest błędem. Bo kto wie, może za ileś lat postradam rozum, postanowię zostać politykiem i startować w wyborach prezydenckich. A wtedy mój przeciwnik wygrzebie z zakamarków sieci ten wpis i powie „Hołka nie powinna zostać prezydentem, bo kiedyś pisała na blogu straszne głupoty”.

Dlatego też, owszem, dbanie o własną prywatność - czy to w sieci, czy poza nią - jest ważne. Ale popadanie w tej kwestii w paranoję raczej nie ma sensu. To troszeczkę tak, jak z dbaniem o środowisko: przykuwanie się do drzew w lesie tropikalnym to lekka przesada, ale śmieci segregować wypada.


W jakimś amerykańskim filmie lub serialu, już nie pamiętam którym, padło stwierdzenie, że sieci społecznościowe zostały tak naprawdę wymyślone przez rząd USA. Dzięki nim tajni agenci nie musieli już wyszukiwać informacji na temat ludzi - ludzie sami im tych danych dostarczali.

I choć to tylko fikcja, to bardzo bliska prawdy. Bo czy nie jest tak, iż wiele osób w jednej chwili oburza się, że są podglądani przez Wielkiego Brata, a w następnej wrzuca zdjęcie na Facebooka, dokładnie przy tym opisując, kto się na nim znajduje oraz gdzie, kiedy i w jakich okolicznościach zostało ono zrobione? Warto się nad tym zastanowić, zanim przyłączymy się do kolejnego protestu przeciwko inwigilacji.


Z resztą nie tylko ja postrzegam ten problem w taki właśnie sposób. Jakiś czas temu natknęłam się na artykuł, którego autor zwraca uwagę na podobną kwestię. Mowa tam co prawda o reklamach, ale końcowy wniosek jest taki sam, jak mój. Czyli, że bez względu na nasze starania, nie ustrzeżemy się przed inwigilacją. A skoro tak, to czemu nie mamy przy okazji czerpać z niej korzyści?

1 komentarz:

  1. Zdroworozsądkowe podejście do sprawy. A śledziona boląca od bycia śledzonym- perełka :D
    Kasia L.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...