i inne głupoty

niedziela, 13 października 2013

A w Krakowie: Spotkanie blogerów

I stało się. W ten weekend ponownie spotkałam Sis, czyli Sylwię i poznałam Kubę, który w internecie podpisuje się Gawith.

Dzisiejszy wpis nie będzie jednak fotorelacją z naszego spotkania, tylko próbą opisania moich wrażeń. Być może wyjdzie z tego coś nieskładnego, bo ciężko jest zapisać to, co się czuje, zwłaszcza gdy hormony szczęścia wciąż sprawiają, że uśmiecham się od ucha do ucha. Ale gdzie indziej miałabym wyrazić radość z tego spotkania, jeśli nie tutaj, na blogu?


Zacznę od tego, że czasem czuję się, jak kosmita. O mojej fascynacji filmami i serialami zazwyczaj nie mam z kim pogadać, a jeśli już przypadkiem się rozgadam, zazwyczaj „ci inni” szybko zaczynają patrzeć na mnie, jak na wariatkę, która przez cały czas jest przylepiona do ekranu komputera i świata poza nim nie widzi. Dlatego też zawsze cieszę się, gdy uda mi się spotkać kogoś, kto pochodzi z tej samej planety, co ja, z kim mogę porozmawiać w tym samym języku.


Z Sylwią „w realu” poznałyśmy się w wakacje i niemal natychmiast odkryłam, że jest ona dla mnie bratnią duszą - kimś, z kim rozmawia mi się, jak z wieloletnią przyjaciółką, osobą, z którą mogłam pogadać na absolutnie każdy temat.

Kuba także okazał się być kimś, z kim można prowadzić długie dyskusje. Co prawda sam częściej słuchał, niż mówił. Ale jak już się rozgadał... Słowo daję - jego relacja z wizyty w USA była jedną z ciekawszych opowieści o wakacjach, jakie kiedykolwiek słyszałam.


Hmm, chyba jednak nie uda mi się spisać dokładniej moich wrażeń, bo pozytywne emocje sprawiają, że w mojej głowie kłębią się jedynie myśli typu „rety, ale było super!” Poza tym wiem, że Sylwia i Kuba są osobami dość skromnymi, więc pewnie będzie im trochę głupio, gdy przeczytają, że tak bardzo się nimi zachwycam.

Muszę jednak napisać, że najwspanialsze w Sylwi i Kubie jest nie tylko to, że obydwoje w trakcie rozmów wtrącali co jakiś czas nawiązania do Prison Breaka, cieszyli się na widok Kevina Spacey'a na bilboardach, a gdy ujrzeli na pulpicie mojego komputera podobiznę Fichtnera stwierdzili, że mam fajną tapetę. Znacznie bardziej ucieszyły mnie rzeczy na pozór trywialne, które jednak wskazywały, że mamy ze sobą jeszcze więcej wspólnego, niż mogłabym przypuszczać. Jak na przykład to, że obydwoje do śniadania, podobnie jak ja wolą wypić kakao, zamiast kawy lub herbaty.

A poza tym, hej - już dawno nie spacerowałam po Krakowie w tak doborowym towarzystwie. I co ciekawe, ja podczas tej wycieczki także odkryłam w mieście coś nowego: między innymi knajpę z epickimi hamburgerami oraz miejsce, gdzie można kupić prawdziwe, żółte, gumowe kaczuszki.


I jeszcze to dziwne uczucie, gdy Sylwia i Kuba zniknęli w pociągu, który zawiózł ich z powrotem do Poznania. Z jednej strony smutek, że rozstajemy się tak szybko. Ale z drugiej - to mega-pozytywne „rety, ale było super!”, które przeważyło i sprawiło, że wracając z dworca do domu, miałam ochotę radośnie podskakiwać, tańczyć i śpiewać. Co prawda się powstrzymałam, ale współpasażerowie w tramwaju i tak gapili się na mnie, jak na kosmitę, bo to przecież dziwne, że ktoś uśmiecha się przez cały czas, na pozór zupełnie bez powodu.


Co mogę napisać na sam koniec? Chyba tylko tyle, że obecnie nie pozostaje mi nic innego, jak tylko odliczać dni do kolejnego zlotu spontanicznych, srogich i dyrdymałowych blogerów.


A fotka na początku wpisu od Sylwii. :)

4 komentarze:

  1. Dzięki za wszystko;) I za tytuł piosenki najbardziej, brawurowy research w kilka godzin.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta piosenka tak bardzo chodziła mi przez ciebie po głowie, że musiałam ją znaleźć, dla własnego spokoju. ;)
      I to ja dziękuję - bez was to byłby dla mnie po prostu kolejny, nudny weekend.

      Usuń
  2. Pieeeseeek!!!!1

    Dzięki Hołka, następnym razem będą obbowiązkowo marcińskie rogale!;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kaczuszkaaaa!!!!!!!
      A tymi rogalami, to się naprawdę nie przejmuj! :)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...