i inne głupoty

sobota, 7 lipca 2012

Technologika: Jaką część swojego życia jesteśmy w stanie powierzyć komputerom i dlaczego jeszcze przez długi czas nie będziemy mogli sobie z nimi pogadać

Jaki jest najtrwalszy, cyfrowy nośnik informacji? Nie znam się zbytnio na tym temacie, ale obstawiam, że byłyby to karty perforowane. Zrobione z grubego papieru, w sprzyjających warunkach mogłyby przetrwać w nienaruszonym stanie wiele setek lat. A wraz z nimi informacje na nich zapisane. Problem w tym, że ich pojemność jest dość niewielka. Naprawdę niewielka. Jedna wiadomość sms lub obrazek wielkości 10x10 pikseli - ot, tyle moglibyśmy na takiej pojedynczej karcie zapisać.

Niestety jeśli chodzi o przechowywanie danych, to w obecnej chwili większości z nas zależy głównie na niewielkim rozmiarze nośnika, jego dużej mobilności, szybkości przesyłu danych i możliwości składowania jak największej ich ilości w jednym miejscu. Trwałość zapisu tych informacji zdaje się mieć marginalne znaczenie.


Wychowałam się na przełomie dwóch wieków. Ery analogowej i cyfrowej. Fascynuję się nowymi technologiami, ale jednocześnie przeraża mnie ich kruchość. Dlatego też zawsze wykonuję masę kopii zapasowych i prawie nigdy nie usuwam z dysku komputera niczego, czego nie zapisałam wcześniej na innym nośniku. Może to głupie, bo w końcu - dane wypalone na płytach kompaktowych wyparowują z nich po około pięciu latach. Ale z drugiej strony - gdybyście przeszukali moje archiwum, prawdopodobnie udałoby się wam znaleźć w nim pliki jeszcze z lat dziewięćdziesiątych. I choć sama przed sobą boję się tego przyznać - w tych wszystkich bitach znajduje się spora część mojego życia.

Ale o dziwo, nie wszyscy mają takie fobie i problemy, jak ja. Weźmy jako przykład moją młodszą siostrę. Dziewczyna owszem, również chomikuje na dyskach najbardziej wartościowe rzeczy. Jednak dużo fotek lub filmików wymazuje z pamięci peceta, zaraz po wgraniu ich na facebooka lub youtuba.

– A co jeśli to wszytko przypadkiem zniknie z sieci? – zapytałam jej kiedyś.

Wzruszyłam ramionami i stwierdziła, że mówi się „trudno”. A przecież taka utrata danych jest możliwa - o czym ostatnio mieli okazję przekonać się użytkownicy sieci społecznościowej Grono.net.


Komputer można ukraść, można się też do niego włamać. Istnieją jednak pewne fizyczne środki ostrożności, które sami możemy podjąć, by temu zapobiec: założyć kraty w oknach i antywłamaniowe drzwi, odłączyć internet, wyciągnąć wtyczkę od zasilacza i tak dalej. Ostatnio jednak coraz bardziej modne staje się zapisywanie danych w chmurze.

Kiedy sama po raz pierwszy skorzystałam z usług takiego dysku internetowego, poczułam się dość dziwnie. Bo oto, w bardzo prosty sposób sprawiłam, że moje pliki zostały zapisane gdzieś, niewiadomo gdzie, na jakimś tajemniczym serwerze postawionym za siedmioma górami i lasami. Jakby tego było mało - wszystko zostało w jednej chwili zindeksowane dogłębniej, niż ma to miejsce na moim komputerze. Oczywiście wiem, że operacja ta została wykonana po to, by w przyszłości ułatwić mi wyszukiwanie. I raczej mało prawdopodobne jest, by jakiś znudzony życiem admin tegoż serwisu nagle zaczął przeglądać zawartość moich internetowych folderów. Jednak nigdy nie będę mieć co do tego stuprocentowej pewności.


W chmurze przechowujemy coraz więcej danych. Weźmy głupią książkę telefoniczną. Logujemy się do specjalnie stworzonego w tym celu serwisu, wpisujemy dane swoich znajomych: ich imiona, nazwiska, numery telefonów, adresy domowe oraz mailowe, daty urodzin i tak dalej. Serwis zapewnia pełną integrację z komputerem, telefonem, laptopem, tabletem i czym jeszcze tylko chcemy. Dzięki temu, jeśli na jednym urządzeniu wprowadzimy jakąś zmianę lub dodamy nowy kontakt - pojawią się one na wszystkich urządzeniach. Super? No, nie do końca.

Pominę już kwestię wspomnianego wcześniej znudzonego i ciekawskiego admina, który mógłby wyciągnąć nasz numer telefonu z takiej bazy danych i - no właśnie, kto wie, co by z nim zrobił (swoją drogą, to chyba ciekawy pomysł na horror lub komedię romantyczną). Ale załóżmy, że do naszej książki telefonicznej włamią się hakerzy. Albo co gorsza - że właściciele serwisu oferującego tą usługę okażą się bardzo chciwymi ludźmi i postanowią odsprzedać naszą książkę telefoniczną innym korporacjom. Ktoś obcy nagle zyska dostęp do olbrzymiej ilości danych na temat nas samych i naszych znajomych. Informacji, które sami mu podaliśmy.


Tak przy okazji, zastanówcie się ile numerów wpisanych do pamięci waszego telefonu znacie na pamięć? Z iloma osobami bylibyście w stanie skontaktować się, gdyby zabrano wam wszystkie ułatwiające życie narzędzia takie, jak właśnie elektroniczna książka telefoniczna? I czy pamiętacie jak to było kiedyś, zanim pojawiły się komórki? Owszem, książki telefoniczne też wtedy istniały. Ale ja znałam wszystkie ważne dla mnie numery telefonów na pamięć. A teraz po prostu bezmyślnie zapisuję je w pamięci mojego smartfona.

Problem w tym, że cały ten proces automatyzacji coraz bardziej postępuje. Książka telefoniczna była tylko przykładem. Ale przecież są inne, również działające w chmurze aplikacje, oferujące terminarze spotkań, geolokalizację, listy zakupów i wiele innych rzeczy. Co więcej istnieją programy, które potrafią zbierać, przeanalizować i zmodyfikować dane zawarte na nasz temat w innych serwisach (przykładowo: znając naszą lokalizację mogą wskazać najbliższy sklep i zarezerwować w terminarzu godzinę czasu na zakupy). A obecne trendy w programowaniu są takie, by tworzyć algorytmy, które na podstawie zdobytych na nasz temat informacji same domyślały się, czego w danej chwili potrzebujemy. Nie zmyślam - asystent głosowy najnowszej wersji googlowego Androida (czyli - dla osób nie zorientowanych w temacie - takiego systemu operacyjnego na smartfony) został zaprogramowany tak, by domyślał się, po co sięgamy po telefon. I odpowiadał na nasze pytania zanim jeszcze zdążymy je zadać.


Poza Androidem, Google pracuje między innymi nad samoprowadzącym się samochodem (jeśli taki pojazd wejdzie do codziennego użytku, to słowo „samochód” nabierze nowego, bardziej dosłownego znaczenia). Jak więc będzie wyglądała nasza przyszłość? I pomińmy tutaj korzyści związane z porannym powrotem z mocno zakrapianej imprezy do domu, dobrze? Co się stanie jeśli powstanie auto, które nie tylko samo będzie nas woziło, ale na dodatek - będzie znało nas tak dobrze, iż będzie wiedziało, dokąd nas zawieźć, zanim jeszcze my sami zdążymy o tym pomyśleć. I co, jeśli urządzeń, które będą myśleć i pracować za nas powstanie więcej? Jaki w ogóle będzie cel i sens naszego istnienia, jeśli wszystko będzie robione za nas?


Nie zrozumcie mnie źle. Nie jestem jakimś technofobem. Wręcz przeciwnie - fascynują mnie najnowsze osiągnięcia techniki i rozmarzonym wzrokiem spoglądam na zdjęcia elektronicznych, bajeranckich gadżetów. Tylko czasem - tak jak dzisiaj, myślę sobie „po co w ogóle to wszystko”? Podobno, by zaoszczędzić nam czas i ułatwić życie. Tylko czy ludzie będą wiedzieć, jak ten zaoszczędzony czas wykorzystać?


Żeby jednak nie było, że tylko złorzeczę, na koniec napiszę o czymś, czego na pewno przez jeszcze wiele lat ludzkość nie będzie się musiała obawiać. Tym czymś jest sztuczna inteligencja. Teraz jakiś iSlave oburzy się prawdopodobnie, że przecież w telefonach z logiem nadgryzionego jabłka jest Siri. Może i tak. Ale to tylko algorytm, który tak naprawdę nie ma pojęcia, co do niego mówimy. Aplikacja, która jak się okazuje z powodu swojego sztucznego, udawanego człowieczeństwa może czasem przeszkadzać, zamiast pomagać.


Pierwszą przeszkodą związaną z działaniem tego programu jest bariera językowa. Siri mówi tylko w kilku językach. A nauczenie takiego programu nowej mowy nie polega wyłącznie na przetłumaczeniu zasobu słownictwa z języka A na język B. Aplikacja musi nie tylko wypowiadać się prawidłowo, ale też rozumieć, co się do niej mówi. W końcu słowa, które wypowiadamy znacznie różnią się od tych, które zapisujemy.

Język angielski i inne jemu podobne są dość proste, bo ich reguły gramatyczne są sztywne. Przestawienie dwóch słów w zdaniu zmieni go z twierdzącego na pytające i tak dalej. A jak to będzie w językach takich, jak nasz, gdzie na znaczenie w dużej mierze wpływa akcent oraz intonacja? Bardzo ciężko będzie komputer nauczyć rozpoznawania takich niuansów.


Język to jednak drobnostka w porównaniu z prawdziwym rozumieniem znaczenia. Niedawno Google nauczył komputer rozpoznawać koty na filmikach umieszczanych na YouTube. Nam ludziom coś takiego może wydawać się banalnie proste. Ale dla komputera - wcale takie nie jest. Co ważne informatycy z Googla podeszli do całego problemu w dość innowacyjny sposób. Nie napisali algorytmu, który mówiłby, jak wygląda kot. To komputer sam, przeglądając internetowe filmiki musiał się tego nauczyć. A żeby osiągnąć sukces potrzebował mocy obliczeniowej 16 tysięcy procesorów.

Udało się. Ale spójrzcie na zamieszczony nieco wyżej obrazek pokazujący, jak Google widzi tego kota. To tylko pewnego rodzaju kształt. Komputer owszem, nauczył się rozróżniać koty same w sobie. Ale gdybyśmy go poprosili, żeby pokazał, gdzie kot ma oczy, uszy lub nos - przypuszczam, że do potrzebowałby drugie 16 tysięcy procesorów, by odpowiedzieć nam na takie pytania.

Przykład Googlowego kota pokazuje wiec, że stworzenie prawdziwej sztucznej inteligencji jest w obecnej chwili możliwe. Jednak moc obliczeniowa, jaka jest do tego potrzebna póki co znacznie wykracza poza możliwości naszych domowych komputerów, o telefonach komórkowych już nie wspominając.


A jaka jest główna konkluzja płynąca z dzisiejszego, jak zawsze stanowczo za długiego wpisu? Nie twierdzę, że powinniście wyrwać z komputera kabel od internetu, wyrzucić swojego smartfona i wydrukować wszystkie ważniejsze dokumenty i zdjęcia, jakie zalegają na waszych twardych dyskach. Wręcz przeciwnie - nie bójcie się odkrywać nowych technologii i korzystać z nich. W końcu w dzisiejszych czasach nadążanie za postępem oznacza w pewnym sensie być albo nie być.

Ale czasem przystańcie na chwilę i zastanówcie się, czy ta nowa, ułatwiająca życie aplikacja naprawdę jest wam niezbędnie potrzebna do szczęścia. I czy nie istnieją przypadkiem rzeczy, które mimo wszystko warto byłoby posiadać w bardziej tradycyjnej, fizycznej formie, a nie jedynie w jakiejś chmurze, do której nie dostaniemy się bez internetu.


Źródła obrazków: [1] [2] [3] [4] [5]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...