Ten wpis składa się z trzech części. Pierwsza to pewnego rodzaju retrospekcja, więc jeśli nie chce się wam jej czytać, od razu przeskoczcie do drugiego akapitu - tam znajdziecie informację o kilku zmianach na blogu i na stronie www. Ostatnia część traktuje z kolei o moich pierwszych wrażeniach związanych z używaniem pewnej funkcji związanej z jedną z tych modyfikacji.
Mogę się mylić, ale wydaje mi się, że pierwszą namiastką serwisów społecznościowych w Polsce było Gadu-Gadu. Sama zaczęłam z niego korzystać bardzo późno, ominął mnie więc początkowy boom na ten komunikator. Pamiętam jednak, pod jakim wrażeniem byłam, gdy koleżanka pokazała mi możliwości gadulca. Najbardziej zachwyciło mnie jednak nie to, że można sobie było z kimś popisać za darmo, ale możliwości wyszukiwania, jakie dawał katalog GG. Można było odnaleźć kogoś po imieniu, nazwisku i ksywie, a wyszukiwanie zawęzić do miasta lub roku urodzenia. A że wtedy mało kto przejmował się jeszcze czymś takim, jak prywatność w sieci i dane w katalogu uzupełniali prawie wszyscy - bardzo łatwo było odnaleźć osobę, której się szukało (pod warunkiem oczywiście, że miała ona GG).
Kiedy udało mi się w końcu zyskać nieograniczony dostęp do internetu - zapisałam się na Grono.net. Portal był popularny wśród moich znajomych ze szkoły i zaraz po maturze - był dla mnie głównym narzędziem do komunikowania się z nimi. Potem jednak pojawiła się Nasza Klasa i coraz więcej osób zaczęło się tam przepisywać. Ja tego nie zrobiłam, bo po pierwsze nie wierzyłam, że coś może być lepsze od Grona, a po drugie - uważałam, że NK jest portalem dla czterdziesto- i więcej latków, którzy przed zjazdem absolwentów podstawówki chcą sobie przypomnieć, z kim chodzili do klasy. Znajomym, którzy namawiali mnie do zapisania się na Naszą Klasę odpowiadałam więc, że zrobię to, ale dopiero, gdy sama będę po czterdziestce.
Z Facebookiem było nieco inaczej. O serwisie po raz pierwszy usłyszałam, gdy był dostępny tylko w angielskiej wersji językowej. Nie chcę się chwalić, ale czułam, że portal zyska na znaczeniu, i że pewnego dnia zastąpi Naszą Klasę. Darowałam sobie jednak rejestrację, bo nie chciało mi się przebywać w serwisie, w którym nikogo nie znam. A kiedy w końcu zaczęła się przewidziana przeze mnie "migracja" z NK, sama jakoś nie byłam w nastroju, by się socjalizować przez internet. Po raz ostatni Facebook kusił mnie dość niedawno - nie sam, bezpośrednio, ale poprzez serwis muzyczny Deezer.com. Strasznie mi się ten Deezer spodobał, naprawdę chciałam się na niego zapisać, płacić co miesiąc abonament i słuchać legalnej muzyki. Ale do Deezera można się zarejestrować tylko i wyłącznie za pomocą Facebooka (serio, nie ma innej możliwości). Z tego też powodu przez chwilę zastanawiałam się, czy nie dołączyć do grona facebookowców. Ostatecznie stwierdziłam jednak że nie, że nie może być tak, że to ja mam dostosowywać się do serwisu i zapisywać na FB, bo oni mają takie widzi mi się. Pokazałam więc Deezerowi środkowy palec, założyłam konto na całkowicie darmowym Grooveshark. I jestem zadowolona.
Mniej więcej od dziesięciu lat żyłam więc bez portali społecznościowych i było mi z tym naprawdę dobrze. Zauważyłam jednak, że niektórzy traktują mnie z tego powodu jak odludka. I trochę mi się to nie podobało. Dlatego też postanowiłam, że dołączę do następnego, nowego portalu społecznościowego, który pojawi się na internetowym horyzoncie. No i tak trafiłam na Google Plusa.
Siedzę więc na tym G+ już od jakiegoś czasu, ale szczerze mówiąc nie dzieje się na nim nic ciekawego. Serwis traktuję trochę, jak Tumblra - to znaczy - jak znajdę jakiś ciekawy link, to go tam wrzucam. Ostatnio jednak Google uruchomił możliwość tworzenia profili fan-page'owych (mam nadzieję, że tak to się fachowo nazywa, ale całkowitej pewności nie mam). Postanowiłam więc, że pobawię się trochę w social-media i założyłam sobie fan club mojej własnej osoby (tak wiem, to brzmi straszliwie narcystycznie, ale trudno - jeśli sama takiego klubu nie założę, to nikt inny tego za mnie nie zrobi).
I tym sposobem przeszliśmy do zmian, jakie pojawiły się tutaj, na DFS i stronie głównej. Przede wszystkim z blogów usunęłam linki do tumblr'owych Hołkowych Dyrdymało-Notek. Nie było sensu ich trzymać, bo ostatnie aktualizacje robiłam tam kilka miesięcy temu.
W nocy eksperymentowałam z połączeniem konta bloggera z tym na Google+. Jeśli więc przypadkiem RSS wyświetlił wam wpisy o tytule "test", bo bardzo przepraszam za zamieszanie. Ostatecznie jednak z takiego połączenia kont zrezygnowałam, bo skutkowało to tym, że nowe posty zyskiwały podpis "Joanna Hoły", a na blogach wolę pozostać Hołką (mimo iż w paru miejscach pisze, jak mam na imię i nazwisko).
Zmieniłam też licencję, na której udostępniam wpisy na blogu, na CC SA-NC-SA (szczegóły licencji w stopce strony). Jest to niewielka, ale moim zdaniem bardzo istotna modyfikacja (przy czym - zmiana nastąpiła jedynie na blogach - materiały na stronie www ciągle posiadają licencję CC SA-NC-ND!).
Nieznacznie zmodyfikowałam także grafikę na stronie. Część rzeczy upiększyłam (np. napisy na karteczkach w menu, są teraz pochylone pod takim samym kontem, jak karteczki). A parę grafik zmodyfikowałam tak, by strona była bardziej czytelna i szybciej się ładowała.
I na koniec najważniejsza zmiana, czyli widget do wspomnianego już google-plusowego fan clubu mojej osoby. Przycisk znajduje się w prawym, górnym rogu bloga, ale jeśli chcielibyście się zapisać, to macie poniżej to samo, w nieco bardziej rozbudowanej formie:
Z całym tym google-plusowaniem eksperymentuję już od jakiegoś czasu. Na mojej stronie opcja dodania plusika istnieje już prawie od roku, ale póki co udało mi się zebrać jedynie trzy głosy (z czego jeden, w ramach testu wstawiłam sama). Liczbę plusów, które dostałam za wpisy na blogach też jestem w stanie policzyć na palcach. Czy więc posiadanie fan clubu na Google'u coś zmieni i przyniesie mi sławę? Pewnie nie. Ale na pewno nie zaszkodzi.
Na koniec kilka słów o samym korzystaniu z Google Plusa. Bardzo podoba mi się to, że Google, choć wprowadził masę zmian i mocno zachęca do ich używania, jednocześnie pozwala pozostać użytkownikom przy tym, co mieli do tej pory. Tak jest na przykład z połączeniem konta na bloggerze z tym w G+. Można to uczynić, ale nie trzeba. I co ważne - po zintegrowaniu jest przez pewien czas możliwość ponownego rozłączenia kont i powrotu do starych ustawień.
Bardzo pozytywnie odebrałam też proces zakładania samego fan clubu. Troszkę podobnie, jak z bloggerem - początkowo nie do końca mogłam się połapać, o co chodzi, jednak szybko poznałam interfejs i teraz jego obsługa idzie mi dość sprawnie.
Głównym minusem jest natomiast to, że pewnych rzeczy nie da się modyfikować, a powinna być taka możliwość. Wspomniałam już o tym, że po połączeniu kont - nowe wpisy na blogu były podpisywane "Joanna Hoły". Na G+ jest okienko, w które możemy wpisać swój pseudonim. Ale nie możemy już wybrać, by nowe posty były nim sygnowane. Sporo problemów sprawił mi także widget Google Plusa. Samo wstawienie go na stronę lub bloga nie jest trudne. Jednakże możliwości modyfikacji jego wyglądu są niewielkie, a ja chętnie zmieniłabym w nim kilka rzeczy.
Gdy konta bloggera i G+ miałam połączone - po opublikowaniu nowego postu wyskakiwało mi okienko, w którym mogłam poinformować o wpisie na Google Plusie, ale tylko na mojej prywatnej tablicy. A skoro jestem też moderatorem fan-page'a - przydałoby się bym dodatkowo mogła, przy pomocy tej samej opcji informacje o nowym wpisie umieścić także tam. Niestety - albo nie było możliwości zrobienia czegoś takiego, albo też - opcja taka była lecz jej nie znalazłam. Tak źle i tak niedobrze.
Ostatnią nie do końca fajną rzeczą jest to, że pewne opcje zostały opisane niezbyt klarownie lub też - całkowicie pozbawione są opisu. Przykładowo - podczas tworzenia widgetu Google Plus można zaznaczyć opcję "Asynchroniczne". Ale co to daje? Na ten temat nie ma informacji.
No dobrze, to wszystko. Miał być krótki wpis, a wyszło jak zawsze. Dlatego też nie będę już was dłużej męczyć i pisać żadnego podsumowania. Wnioski z tego wpisu wysnujcie sobie sami (jeśli w ogóle coś można z moich dyrdymał wysnuć ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz