i inne głupoty

piątek, 13 czerwca 2014

Okiem Niepoczytalnego Bibliotekarza Cyfrowego: Młody Technik w JBC

Jakiś czas temu na łamach Świata Czytników pojawił się artykuł na temat piracenia. Wszystko napisane jak zawsze w tym serwisie - mądrze i sensownie. Wszystko, poza jednym zdaniem:

„Niedawno skoczyłem z radości, widząc konto użytkownika Lachsum, który sukcesywnie skanuje pisma Młody Technik z lat 1959-1990. [...] Praca jednego człowieka odzyskuje dla społeczeństwa jedno z najciekawszych pism tamtych czasów. Jakoś tym się utrzymywane z naszych podatków biblioteki cyfrowe nie zajęły.


Rozumiem, że to mógł być pewnego rodzaju skrót myślowy. I właściwie nie powinnam się czepiać, bo to w końcu tylko jedno zdanie. Ale z drugiej strony - jego wydźwięk jest bardzo niefortunny, może wprowadzić wiele osób w błąd i co najgorsze: przedstawia biblioteki cyfrowe w złym świetle. Dlatego też w dzisiejszym poście chciałam wyjaśnić, dlaczego Młodego Technika oraz innych, współczesnych dzieł próżno szukać w bibliotekach cyfrowych. I co się dzieje, gdy takie prace jednak do nich trafiają.


Zanim jednak przejdę do tematu, ważna informacja: to nie jest tekst krytykujący Świat Czytników lub jego redaktora, pana Drozda! Bardzo cenię sobie ten serwis i co więcej zazwyczaj cieszy mnie, gdy są w nim zamieszczane artykuły krytykujące biblioteki cyfrowe. Uwagi pana Drozda są bowiem często słuszne i już kilka razy zdarzyło się, że przyczyniły się do pewnych zmian w wyglądzie lub funkcjonowaniu JBC.

Ponadto tekst nie jest oficjalnym stanowiskiem JBC, a jedynie luźnymi przemyśleniami bibliotekarki cyfrowej, sfrustrowanej tym, że czasem chciałaby zdigitalizować i pokazać światu coś fajnego i współczesnego, ale nie może bo... no właśnie - o tym będzie ten wpis.


Przejdźmy więc do rzeczy. Dlaczego w żadnej bibliotece cyfrowej nie ma Młodego Technika? Z powodu prawa autorskiego (pisząc „prawo autorskie”, tutaj oraz w dalszej części tekstu mam na myśli prawo autorskie majątkowe, czyli copyright). Przy czym problem jest nieco bardziej złożony, niż mogłoby się wydawać. Na mocy prawa autorskiego biblioteka może bowiem Młodego Technika zeskanować. Może go następnie umieścić w bibliotece cyfrowej. ALE nie może go już udostępnić w internecie.

Paradoks, prawda? Młody Technik może być w (internetowej!) bibliotece cyfrowej, ale nie może być w internecie. Jak więc pogodzić jedno z drugim? Rozwiązaniem jest dostęp lokalny. Oznacza to, że Młodego Technika można byłoby oglądać w bibliotece cyfrowej, ale jedynie na komputerach znajdujących się w bibliotece. Przy czym, taki Młody Technik byłby dodatkowo zabezpieczony - publikacji nie dałoby się ściągnąć, na przykład na pendrive w celu dalszej lektury w domowym zaciszu. Ograniczenie dostępu do lokalnych, bibliotecznych komputerów sprawiłoby więc, że jedna z głównych funkcji biblioteki cyfrowej, czyli udostępnienie zbioru każdemu internaucie na świecie - nie zostałaby spełniona.


Chcecie zobaczyć, jak bardzo to rozwiązanie jest bezsensowne? Nie ma sprawy! Niedawno, z okazji Dnia Książki, w JBC udostępniono dziesięć dzieł, których papierowe formy miały bardzo dużo rezerwacji. Tyle że, jak możecie przeczytać na plakacie promującym to wydarzenie, w informacji podanej po gwiazdce, tkwił w tym jeden haczyk.



I teraz powiedzcie, ilu z was odwiedziłoby bibliotekę tylko po to, by przeczytać Grę o Tron w czytelni, na komputerze?


Przy czym nie zapominajmy o tym, że prawo autorskie majątkowe dotyczy nie tylko bestsellerów. Ostatnio współpracowałam przy tworzeniu wirtualnej wystawy dotyczącej wyborów w 1989 roku. Stronę internetową, nieskromnie mówiąc, zrobiłam bardzo ładną. Możecie ją zobaczyć TUTAJ. Rzecz w tym, że żadnego, z zalinkowanych na niej dzieł nie obejrzycie w domu, na własnym komputerze, z powodu copyrightu. Co więcej, początkowo chciałam na stronie wystawy umieścić logo Solidarności. Ale zrezygnowałam z tego, bo jak się okazuje - ono także jest objęte prawem autorskim!


Oczywiście czasem można się z jakimś autorem lub wydawnictwem dogadać. Najlepszym przykładem jest tutaj Małopolska Biblioteka Cyfrowa, która w swoich zbiorach posiada między innymi Przekrój. No, ale właśnie, żeby coś takiego osiągnąć trzeba prowadzić długie rozmowy oraz negocjacje. I nawet, gdy dojdzie do porozumienia, może ono później zostać zerwane. Tu znów przykład z JBC: parę lat temu zdigitalizowaliśmy i udostępnili całemu światu, wydaną w latach siedemdziesiątych książkę. Zarówno autor, jak i wydawca wyrazili na to zgodę, ale kilka dni po pojawieniu się dzieła w JBC, wydawca zmienił zdanie i dostęp do książki trzeba było ograniczyć tylko do terenu biblioteki. A teraz wyobraźcie sobie, co by było, gdyby coś podobnego nastąpiło po zeskanowaniu wszystkich numerów Młodego Technika.

Dlatego też, nie tylko znacznie prostsze, ale przy okazji mniej ryzykowne jest digitalizowanie rzeczy, dla których copyright wygasł. I to jest główny powód, który sprawia, że w bibliotekach cyfrowych próżno szukać nowości wydawniczych. A chomiki i inne gryzonie są górą, bo prawem autorskim przejmować się nie muszą.


W związku z powyższym, panie Droździe, szanowni czytelnicy Świata Czytników oraz wszyscy inni ludzie oburzeni tym, że w bibliotekach cyfrowych utrzymywanych z pieniędzy podatników nie ma Młodego Technika: chcecie by czasopismo zostało zdigitalizowane, nie ma sprawy, chętnie podejmę się tego zadania. I całość postaram się dać wam w lepszej jakości niż to, co jest na chomiku. Ale jest jeden warunek: najpierw wy musicie doprowadzić do zmiany prawa autorskiego tak, bym Młodego Technika mogła udostępnić legalnie całemu światu. W innym przypadku tego nie zrobię, bo wydaje mi się, że digitalizowanie czegoś tylko po to, by można to było zobaczyć na terenie biblioteki, nieco mija się z celem bibliotek cyfrowych.


A na koniec przypominam, że dzisiejszy wpis po pierwsze nie miał na celu krytyki pana Drozda lub jego serwisu, a po drugie jest to moje prywatne zdanie, a nie tekst akredytowany przez JBC.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...