i inne głupoty

niedziela, 11 maja 2014

Głupie Dyrdymalenie:
Empik - tam, gdzie kończą się tory

Kilka lat temu pewna turystka* zarzuciła mi kłamstwo, gdy na pytanie „Gdzie w Zakopanem jest Empik” odpowiedziałam: „Nigdzie”. Dla pani turystki po prostu nie do pomyślenia było, że w Zimowej Stolicy Polski taki sklep, ba, przybytek kultury, się nie znajduje.

Kiedy ostatnio zawitałam do domu, dowiedziałam się, że Zakopane w końcu dołączyło do tej bardziej cywilizowanej części polskich miast, które swoje Empiki posiadają**. Czym prędzej pograłam więc zobaczyć, jak się ten Empik spod samiućkich Tater prezentuje. I to, co zobaczyłam, skłoniło mnie do pewnych wspomnień oraz refleksji, które będą tematem dzisiejszego wpisu.


*Wspomniana pani była przykładem stereotypowego turysty w złym tego słowa znaczeniu - wredna i zarozumiała baba z wielkiego miasta, która każdą osobę z innych, mniejszych miejscowości traktowała jak istotę niższego gatunku, marudziła niemalże na wszystko, a swoje narzekania sprowadzała zazwyczaj do stwierdzeń: „Bo u nas w [tu wstaw nazwę dużego miasta], to jest lepiej”.

**Wiem, że Empik stoi w Zakopanem już od jakiegoś czasu. Ja jednak dowiedziałam się o nim dopiero niedawno, więc wybaczcie mi, że traktuję go jak jakiś najnowszy news, mimo iż dla mieszkańców Zakopanego i okolic, już dawno stał się on czymś codziennym, czym zbytnio się nie ekscytują.


Przez wiele lat Empik naprawdę był dla mnie przybytkiem kultury. Podczas każdej wycieczki do większego miasta, odwiedzenie go było najbardziej wyczekiwaną częścią podróży. A  sklep na krakowskim Rynku był dla mnie niczym Mekka lub Częstochowa - miejscem, które traktowałam jak świątynię, do której obowiązkowo, gdy tylko zdarzy się taka sposobność, należy wybrać się na pielgrzymkę.

Ponieważ nigdy nie dysponowałam dużą ilością gotówki, pobyt w Empiku w moim przypadku zawsze bardziej przypominał wizytę w muzeum lub galerii sztuki, niż w sklepie. Błądziłam między półkami, podziwiając okładki książek, filmów i albumów muzycznych. Czasem przy którymś z takich eksponatów zatrzymywałam się na dłużej - obejrzałam tylną okładkę, przeczytałam opis, spojrzałam na cenę i westchnęłam ciężko. Być może uznacie mnie za materialistkę, ale jednym z moich marzeń w dzieciństwie było, bym mogła zarabiać na tyle dużo, by móc wejść do Empiku i kupić to, co akurat chciałabym przeczytać, obejrzeć lub posłuchać, bez przejmowania się ceną tego towaru (niestety wciąż o tym marzę). Oczywiście zdarzały się też sytuacje wyjątkowe, podczas których szukałam jednego, konkretnego tytułu. Zazwyczaj przypominało to polowanie na igłę w stogu siana - czasu miałam niewiele, a na półkach w sklepie panował bałagan, nie wszystko było poukładane alfabetycznie. No i w przypadku filmów dodatkowo pojawiał się problem: szukać po tytule polskim, czy oryginalnym. To zawsze była niewiadoma. Czasem poszukiwanego dzieła nie udawało mi się znaleźć. Wtedy opuszczałam Empik nieco smutna, ale starałam się pocieszyć myślą, że może upragnioną piosenkę lub film uda mi się nagrać, gdy będzie w radiu lub telewizji. A jeśli nie, to może następnym razem, gdy znów zawitam do Empiku, uda się daną rzecz odnaleźć. Czasem polowanie kończyło się połowicznym sukcesem: tytuł został znaleziony, ale cena okazywała się zbyt wysoka. Wtedy znów pozostawało żyć nadzieją, że może w przyszłości będzie lepiej. Ale zdarzały się też dobre dni, kiedy wymieniałam wszystkie, odkładane od dłuższego czasu zaskórniaki, na ten jeden, poszukiwany tytuł. I wtedy byłam naprawdę szczęśliwa.

Ale Empik był miejscem magicznym nie tylko za sprawą towarów, jakie oferował, ale także panującego w nim, specyficznego nastroju. Słyszałam kiedyś historię o dziewczynie, która - ponieważ nie było jej stać na zakup książki o Harrym Potterze - codziennie po szkole odwiedzała Empik, siadała między regałami i czytała po kilka rozdziałów. Tym sposobem po jakimś czasie zapoznała się z treścią całej książki. W zakopiańskich księgarniach taki wyczyn byłby niemożliwy. Bo po pierwsze były to niewielkie sklepiki, w których ciężko byłoby się skryć, a po drugie - zazwyczaj było się jedynym zwiedzającym, więc nieustannie czuło się na sobie wzrok księgarza, który spoglądał na gościa z nadzieją, że ten coś kupi.

O specyficznym wystroju i nastroju Empików uczyłam się nawet na studiach, gdzie były one przedstawiane jako przykład nowoczesnych księgarń, na których każdy (zarówno księgarz, jak i bibliotekarz) powinien się wzorować.

Innymi słowy: Empik był czymś więcej, niż tylko sklepem, księgarnią. Jego nazwa była synonimem czegoś może nieco wyidealizowanego, ale jednak wspaniałego.


Ale moje postrzeganie Empików znacząco zmieniło się po tym, jak zamieszkałam w Krakowie. Po pierwsze okazało się, że gdy coś jest na co dzień łatwo dostępne, to przestaje się to tak bardzo cenić. Poza tym zorientowałam się, że inne sklepy, choć nie posiadają specyficznego, Empikowego klimatu, to jeśli chodzi o filmy i muzykę - mają znacznie większy wybór i dużo niższe ceny (a poza tym - lepiej zachowany porządek na półkach, przez co znacznie łatwiej znaleźć poszukiwany tytuł). Przede wszystkim jednak: odkryłam internet. I nagle okazało się, że wszystkie te rzeczy, których do tej pory poszukiwałam niczym świętego Graala, w sieci były dostępne niemalże bezproblemowo.

Po pewnym czasie Empiki zaczęłam odwiedzać od święta (i głównie przed świętami), w poszukiwaniu czegoś na prezent. I wtedy zróżnicowanie towaru - które wcześniej było jednym z plusów tej sieci sklepów - niespodziewanie stało się dla mnie największym utrapieniem. Bo człowiek chce się szybko rozejrzeć i wybrać coś fajnego, ale ponieważ wszystko jest fajne i wybór jest naprawdę duży - wizyta w Empiku przedłuża się do kilku godzin, podczas których szuka się, zastanawia nad wyborem i koniec końców wychodzi z niczym, bo niczego nadającego się na prezent nie udaje się znaleźć... Tak wiem - inni prawdopodobnie nie mają takich problemów, ale ja zmagam się z nimi naprawdę często. Z tego też powodu Empik - zupełnie nie z własnej winy - przestał mi się kojarzyć z przyjemnym miejscem. I zaczęłam coraz częściej omijać go szerokim łukiem. Do tego stopnia, że gdy sklep zniknął z krakowskiego Rynku - miejsca które, jak pisałam wcześniej, za młodu dość często odwiedzałam - nie zauważyłam tego zniknięcia.


Ale nie tylko ja jestem takim ciężkim przypadkiem. Czasy się zmieniają, klienci wymagają czegoś innego, niż dawniej. Empik na szczęście to dostrzega i stara się zmienić, stać polskim Amazonem. I trzeba mu przyznać: ze sprzedażą wysyłkową radzi sobie naprawdę świetnie, równie dobrze idzie mu dystrybucja e-booków i muzyki w formie mp3. Problem w tym, że ja z tych usług nie korzystam, bo czytnika e-książek nie posiadam, muzykę wolę w formie streamingu, filmy i seriale tak samo. Z resztą te dwa ostatnie, gdybym miała kupić na nośniku fizycznym, chciałabym w wersji FullHD, ze wszystkimi dodatkami i w niewygórowanej cenie. A Empik czegoś takiego nie jest mi w stanie sprzedać - znów, nie z własnej winy, ale z powodu opieszałości polskich dystrybutorów, którzy takich rzeczy nad Wisłą z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu często nie wydają.


No i nadszedł czas, bym wróciła do tego, co doprowadziło do moich dzisiejszych rozważań. Czyli do Empiku w Zakopanem. Gdy dowiedziałam się o jego istnieniu, oczami wyobraźni ujrzałam sklep, jaki można znaleźć w prawie każdej galerii handlowej: masa towaru, przestronne i przytulne wnętrze oraz oczywiście odpowiedni klimat. Tymczasem to, co czekało na mnie na Podhalu sprawiło, że stanęłam na progu Empiku i niemal natychmiast uciekłam z powrotem na ulicę. Powód: poczucie klaustrofobii. Empik okazał się bowiem być niewielkim sklepikiem w suterenie. Przypuszczam, że znajdujący się po drugiej stronie ulicy salonik prasowy jest większy. Ale gdy wchodzi się do takiego kiosku, człowiek nie oczekuje wielkiej hali pełnej książek. A w Empiku - tak.

Co prawda nie jest to do końca głupie rozwiązanie. Bo skoro i tak coraz więcej towarów ludzie kupują przez internet, lepiej zainwestować w mały sklep, który będzie służył głównie jako punkt odbioru zamówionych przesyłek. Z drugiej jednak strony, to trochę tak, jakby ktoś, kto zawsze woził się limuzyną, nagle przesiadł się do Smarta. A poza tym sklep na Krupówkach jest prestiżem, formą promocji. Czyżby więc Empiku nie było stać na coś takiego?


Mam koleżankę z Warszawy, która kiedyś stwierdziła, iż w Zakopanem ciekawe jest to, że kończą się u nas tory. Pociąg dojeżdża do dworca i dalej już nie może (to znaczy, jeden maszynista kiedyś podobno próbował, ale udało mu się dojechać jedynie do znajdującego się za dworcem ronda samochodowego). Empik również dojechał do Zakopanego. I wydaje mi się, że tym samym także dotarł do miejsca, z którego dalej już nie można pojechać. Pisałam kiedyś o magazynie Film oraz sieci wypożyczalni wideo Beverly Hills - czasopismo zamknięto, bo nie potrafiło dostosować się do współczesnych czasów, a wypożyczalnię - bo jej czas przeminął. Empik natomiast ma w sobie coś z jednego i drugiego. Niby próbuje się dostosować, zmienić, ale to na nic, bo czasy wielkich księgarń powoli mijają. Gdyby, niczym lokomotywie z trzeciej części Powrotu do przyszłości, udało mu się oderwać od torów - na pewno by przetrwał, miał jakąś przyszłość. I tego z całego serca mu życzę. Problem polega jednakże na tym, że napędu antygrawitacyjnego jeszcze nie wymyślono. Nie ma też dobrego przepisu na to, jak odnieść taki sam sukces, jak Amazon. Z tego też powodu obawiam się, że ten pociąg może się teraz tylko i wyłącznie wykoleić. Co jest przykre, ale niestety - chyba nieuniknione.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...