Prasa, radio i telewizja nazywane są czwartą władzą. Jest nawet taki dowcip, który mówi, że polityka, podobnie jak muchę - można zabić gazetą. Na Wikipedii pisze jednak, że czwartą władzę tworzą wolne media. Czy jednak są one naprawdę wolne? Nie do końca, bo przecież w każdej redakcji istnieje pewnego rodzaju cenzura, która sprawia, że na niektóre tematy się nie pisze, a inne należy przedstawiać jedynie w dobrym lub złym świetle.
W ostatnich latach internet już kilkakrotnie udowodnił, że jest medium silnie opiniotwórczym, które może nawet obalać rządy. A jednym z narzędzi pozwalającym na webową wymianę myśli stały się blogi. I to one, w odróżnieniu od tradycyjnej prasy, radia i telewizji - są całkowicie wolne, pozbawione redakcyjnej cenzury.
Wczoraj na YouTube trafił polski film dokumentalny Blogersi, opowiadający o zjawisku i sile blogowania w naszym kraju. Nie mówi on co prawda niczego odkrywczego, ale moim zdaniem warto się mu przyjrzeć, bo jest niedługi i ładnie nakręcony.
Trochę szkoda, że film powstał przed aferą ACTA, bo ta jeszcze bardziej pokazała zarówno to, jak dużą siłę ma internet, jak i fakt, że tradycyjne media nie zawsze są najlepszym źródłem informacji. Blogi (podobnie z resztą, jak wolne oprogramowanie) czasem co prawda mogą być nieco gorszej jakości i zawierać błędy. Ale równie często prezentują się na takim samym poziomie, jak dzieła profesjonalne, a czasem nawet - są od nich lepsze. Co ważne - autorzy blogów tworzą swoje dzieła z pasją, której często brakuje zawodowym dziennikarzom. Szybciej reagują też na zmiany i potrzeby chwili, bo nie spowalnia ich biurokracja i długi proces publikacji.
Kilkakrotnie zdarzyło mi się wziąć udział w krótkich kursach dziennikarstwa. I za każdym razem, jak mantrę powtarzano mi, że dziennikarz musi być neutralny i obiektywny oraz prezentować jedynie wiarygodne i sprawdzone informacje. Wierzyłam w to, gdy nie korzystałam z internetu, a radio oraz telewizja były moimi głównymi źródłami informacji. Na studiach zostałam odcięta od tradycyjnych mediów i odkryłam, że żyje mi się bez nich dobrze. Artykułów zawodowych dziennikarzy tak naprawdę szukałam tylko dwukrotnie - po katastrofie w Smoleńsku i ostatnio, właśnie w związku z ACTA. Za pierwszym razem reporterzy spisali się świetnie - ale to dlatego, że jako jedyni mieli dostęp do źródeł z pierwszej ręki. Inaczej było w tym drugim przypadku. Częściowo panował wtedy informacyjny chaos. Liczyłam więc na to, że z tradycyjnych mediów otrzymam najpełniejsze dane na temat ACTA. Ale dziennikarze dali plamę - zaprezentowali cały problem w sposób uproszczony, często podawali nie do końca poprawne informacje i ewidentnie przedstawiali wszystko w sposób stronniczy, atakując tych, którzy ACTA się sprzeciwiali.
Kto wtedy spisał się naprawdę dobrze i z klasą? Blogerzy.
W filmie pojawiają się też negatywne opinie na temat blogowania. Oczywiście - cały internet jest w rzeczywistości dużym śmietnikiem i większość informacji w nim umieszczanych jest bezwartościowa. Blogosfery to zjawisko nie omija. Inna sprawa, że w przypadku blogów (podobnie z resztą, jak i w zwykłym życiu) o tym, czyj głos naprawdę się liczy bardzo często decyduje zwykły przypadek. Albo to, że budyń okazał się niesmaczny.
Akurat o tym mniej więcej właśnie piszę licencjat, na sam temat można by długo, więc odniosę się w paru punktach. Zależy kogo masz na myśli przy zawodowych dziennikarzach, bo jak głównie Piotra Kraśkę i Kamila Durczoka, to może. Ale ogólny mechanizm jest taki, że portaloza i blogerzy zabijają prawdziwe (aka zawodowe dziennikarstwo), żerując przy tym na nim. Niezależność blogerów (mówię w szerokim sensie, bo jak przejrzysz listę tych najbardziej wpływowych w PL i na świecie, to są na niej głównie właśnie zawodowi dziennikarze, którzy sobie pisują na boku do sieci) przejawia się przede wszystkim w olewaniu zasady oddzielania informacji od komentarza, bo po co w internecie, i tym sposobem z tej pierwszej niewiele zostaje. A "poważni blogerzy", "sieciowo natywni" to jedna z rzeczy, która nakręca w sieci kulę śmiechulę. Ewa Stankiewicz, ta od "Mgły", zarzuciła taki śmiechowy cytat, że "dziennikarze obywatelscy" odnoszą większy sukces w wyjaśnianiu katastrofy smoleńskiej od faktycznych reporterów i nawet śledczych, bo właśnie są niezależni. Co się odnosiło oczywiście do miliona pęczkujących, coraz głupszych teorii o sztucznej mgle i dwóch tupolewach. Więc jak w tym oceanie bullshitu nawet wyłowić jakieś sprawdzone, jakościowe treści, skoro jeszcze nikt w internecie nie zdążył sobie wyrobić marki? I nikt nie wyrobi, dopóki będzie problem z monetyzacją i model finansowania oparty na reklamie. Łatwo wklepać na blog długi komentarz oparty na researchu z googla, ale bez wsparcia redakcji i sporych pieniędzy nikt np. nie zrobi o niczym porządnego reportażu, a dla blogera nie będzie tracił czasu żaden prawdziwy specjalista od aerodynamiki, który wyjaśni o co chodzi z tą brzozą, ani prawnik od prawa międzynarodowego, który powie czy actę trzeba podpisać i co to właściwie jest ratyfikacja, więc będą kwitły brednie. Tym bardziej, że brednie generują więcej klików od sensownych informacji. Co do acta, to masowe protesty dzieci sieci też nie wyszły raczej z uzasadnionych wątpliwości co do prawno-etycznego aspektu umowy, tylko mitów, które wokół niej narosły ("zamkną nam internet za oglądanie porno") na serwisach zarabiających siano na klikach.
OdpowiedzUsuńgawith
Rany, ale długi komentarz, dzięki! :)
UsuńA odpowiem ci tak: ten post na blogu pisałam na szybko, podczas przerwy w pracy i nie chciałam się zbytnio w pewne sprawy zagłębiać. Wyszedł mi może przez to mocno pro-blogerski wpis, ale to nie było do końca zamierzone.
Prawda jest taka, że jak najbardziej zgadzam się z tym, co piszesz. I nie twierdzę, że wszelkie redakcje gazet powinno się zamknąć. Szanuję dziennikarzy i ich pracę. Tylko po prostu czasami odnoszę wrażenie, że profesjonalne wiadomości nie są aż tak dobre, jak te amatorskie, blogerskie. Że są one pisane ot tak, w ramach godzin pracy, a nie w wyniku czegoś, co górnolotnie można by nazwać weną lub też powołaniem.
Poza tym coraz więcej ludzi czyta blogi zamiast prasy codziennej i zjawiska tego nie należy ignorować. Co się zaś tyczy jakości tych blogów - to tutaj sytuacja wygląda chyba dokładnie tak samo, jak w przypadku gazet: jedni sięgną po "Wyborczą", a inni będą zaczytywać się "Faktem".
A tak na marginesie - Gawith, jak napiszesz już pracę licencjacką, to podeślij do niej linka albo coś w tym stylu, bo chętnie ją przeczytam.
pozdrawiam,
Hołka