i inne głupoty

poniedziałek, 2 stycznia 2012

A w Krakowie: Sylwester

Na wstępie - żeby było jasne - nie piszę tego postu dopiero dzisiaj, z powodu tego, że balowałam tak długo ani też - odpoczywałam całą niedzielę po imprezie. Doszłam po prostu do wniosku, że dwa wpisy w ciągu jednego dnia to trochę za dużo, a wczoraj przecież jedna notka już była.

Postanowiłam jednak napisać wam kilka słów tegorocznym Sylwestrze, bo po raz pierwszy w życiu spędziłam go w Krakowie.


Wiem, że wyjdę teraz pewnie na osobę całkowicie nierozrywkową, outsiderkę, domatorkę i ponuraka, ale tak się jakoś złożyło, że nie byłam na żadnej imprezie. Ale na swoją obronę dodam, że po prostu tak się złożyło, że wszyscy moi znajomi, z którymi mogłabym się bawić, byli akurat poza Krakowem.

Ale za to widziałam fajerwerki.


Co prawda tuż przed północą dopadł mnie leń i korciło mnie, żeby jednak sobie odpuścić oglądanie sztucznych ogni. Trochę tak, jak ma to miejsce w bajkach animowanych - na moim jednym ramieniu przysiadła Hołka-diabełek, a na drugim Hołka-aniołek. Moje diabelskie alter-ego szepnęło mi do lewego ucha "Hołka, daj sobie spokój. Naprawdę chce ci się jechać rowerem na Most Dębnicki? Przecież to pół godziny pedałowania w jedną stronę, a i tak w tym roku Kraków podobno nie miał pieniędzy na zakup dużej ilości fajerwerków." Prawie dałam się skusić i zostać w domu, ale w ostatniej chwili groźnie i stanowczo odezwał się w mojej głowie inny głos: "Hołka, ty leniu, rusz cztery litery i jedź zobaczyć fajerwerki!" No i pojechałam.

Początkowo miałam trochę stracha. Bałam się, że na ścieżce rowerowej będzie roić się od pijanych kiboli albo innych wstawionych dresów. Przeszło mi nawet przez myśl - a co będzie, jeśli jakiś żartowniś-idiota wrzuci mi do koszyka na kierownicy roweru odpaloną petardę? Szczęśliwie okazało się, że ludzie na wale przeciwpowodziowym świętowali w bardzo cywilizowany sposób. Niektórzy nawet przyszli nad Wisłę z dziećmi. Atmosfera była więc naprawdę miła i przyjemna.


Same fajerwerki niestety mocno mnie rozczarowały. I to bynajmniej nie dlatego, że były kiepskie i w małych ilościach (choć to też, bo właściwie strzelali głównie z Rynku i to wszystko). Po prostu - całość została wystrzelona zupełnie bez sensu. Przez pięć minut w powietrzu błyskały fajerwerki jednego rodzaju - przez to, że wszystkie były takie same, ich podziwianie bardzo szybko stało się nudne. Później sztuczne ognie zmieniły się na inne - ale znowu każda kolejna salwa wyglądała tak samo, jak poprzednia.

A przecież można było inaczej. Wystarczyło, by miasto zakupiło więcej różnorodnych fajerwerków w mniejszych ilościach i wystrzeliwało je naprzemiennie.

Nie wiem, czy co roku Sylwestrowe sztuczne ognie w Krakowie wyglądają tak samo kiepsko. Jednakże w porównaniu z Zakopanem, gdzie fajerwerki są puszczane niemal z każdego miejsca w mieście - Sylwester nad Wisłą wypadł naprawdę blado.


Bardzo podobało mi się natomiast to, że Krakowiacy, poza sztucznymi ogniami, wypuszczali w niebo także lampiony. Nie było ich co prawda dużo, jednak gdy już wzniosły się w niebo i świeciły niczym gwiazdy, wyglądały naprawdę ładnie.


Sztuczne ognie się skończyły, a ja prawie bez problemu wróciłam do domu. Prawie, bo wcześniej udało mi się przebić pierwszą w tym roku dętkę w rowerze. Jeszcze raz ponowię więc mój grudniowy apel: przestańcie rozbijać szkło na jezdniach samochodowych, ścieżkach rowerowych i chodnikach!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...