i inne głupoty

środa, 3 września 2014

A w Krakowie...
Dzień pełen emocjonujących wrażeń

Moje życie jest dość nudne i monotonne. Zazwyczaj każdy dzień jest niemal dokładnie taki sam, jak poprzedni i w pamięci wszystkie zlewają się w jedną całość. Dziś jednak było zupełnie inaczej. Gdybym miała pamiętnik, prawdopodobnie tam bym wszystko zapisała. Ale z racji, że takiego nie prowadzę, blog zostanie dziś zdegradowany do roli takiego dziennika.

Nie przedłużając więc: Drogi pamiętniczku, dzisiejszy dzień minął mi nad wyraz emocjonująco...


W pracy miałam być na popołudniowej zmianie. Plusem takiej sytuacji jest to, że można się wyspać i że dotarcie do pracy jest przyjemniejsze, bo w autobusach nie ma ścisku. Minusem natomiast, że właściwie cały dzień jest stracony, bo gdy wróci się do domu, jest po godzinie 22, więc jedyną sensowną rzeczą, jaką można zrobić jest zjedzenie kolacji i pójście spać.

Autobus, który przyjechał na przystanek, nie był jednak pusty, ale wypełniony ludźmi po brzegi. Co w samo południe jest dość dziwnym zjawiskiem, takie rzeczy są problemem głównie w godzinach szczytu. Ale trudno, wciskam się do środka. W jednej ręce plecak, w drugiej telefon komórkowy z ebookiem, dla zabicia czasu. Wokół pełno ludzi, ścisk taki, że właściwie nie da się wykonać żadnego ruchu. Chwilę oddechu mam jedynie na przystankach, kiedy wraz z resztą tłumu wychodzę na ulicę, by wypuścić innych ludzi.

I właśnie gdy tak wysiadłam na Matecznym, zobaczyłam, że mam otwarty plecak. Oczywiście nie wpadłam w panikę. Może sam się otworzył, może wcześniej zapomniałam go zamknąć (co jest mało prawdopodobne, ale przecież mogło się zdarzyć). Ale coś jest nie tak, bo poza główną kieszenią, otwarta jest też boczna, do której prawie nigdy niczego nie wkładam. Niedobrze. Sięgam ręką do środka. Fuck, nie ma portfela. Sprawdzam jeszcze raz, i kolejny - w końcu plecak jest duży, mam w nim masę szpargałów, portfel mógł się gdzieś zawieruszyć. Ale jednak nie ma. Okradli mnie.

Karcę samą siebie, że gdybym nie była pochłonięta lekturą, może bym to zauważyła. Ale z drugiej strony, gdyby telefon był w plecaku, również mógłby zostać ukradziony. Wysiadam przystanek przed pracą, lecę do banku zastrzec kartę płatniczą (która, o zgrozo, jest zbliżeniowa). W banku pan mówi, że nie może mi pomóc, bo musiałabym się wylegitymować dowodem osobistym. A ten był w moim portfelu. Radzi bym zadzwoniła na infolinię. Tak też robię i o dziwo (a także na szczęście), po kilkuminutowej rozmowie z konsultantem, karta jest już zastrzeżona.

Resztę drogi do roboty pokonuję pieszo. Autobus odpada, bo przecież nie mam gotówki, biletu miesięcznego i dowodu osobistego, więc gdyby była kontrola, miałabym podwójnie przechlapane. Już w pracy tłumaczę szefowi, co mnie spotkało. Ten bez problemu pozwala mi iść na policję, zgłosić całą sprawę. W końcu nie ma żartów: ktoś mógłby wziąć kredyt na mój dowód, ba - ukraść całą moją tożsamość, bo w końcu na dowodzie jest wszystko: PESEL, imiona rodziców, adres zameldowania, nawet mój podpis.

Znowu pieszo, biegnę na najbliższy komisariat. Po drodze, w akcie desperacji dzwonię jeszcze do siostry. Szczęśliwie Ela nie jest zajęta, więc proszę ją, by podjechała na przystanek, na którym - jak przypuszczam - zostałam okradziona. W końcu jest nikła szansa, że złodziej zabrał pieniądze, a portfel wyrzucił.

Docieram na policję. I tu zaczynają się schody. Funkcjonariusz odpowiedzialny za przyjmowanie zgłoszeń, jest teraz zajęty, nie wiadomo, kiedy będzie mógł się mną zająć: może za pół godziny, a może za półtorej. Poza tym przestępstwo zostało popełnione w rejonie innego komisariatu. Pan policjant tłumaczy mi, że jeśli zgłoszę kradzież u niego, będą musieli przesłać zgłoszenie na ten drugi komisariat i cała procedura zajmie kilka dni. Stwierdza, że szybciej będzie, jak sama wybiorę się do tamtej placówki, bo wtedy sprawa zostanie załatwiona natychmiast.

Rezygnuję z pomocy policji i wracam do roboty. Komisariaty czynne są całą dobę, więc ten drugi planuję odwiedzić, gdy już skończę pracę. Kurcze, zaledwie wczoraj czytałam u zwierza o tym, że nie powinno być tak, że kiedy zostanie złamane prawo, to najwięcej problemów ma potem ofiara zbrodni, a nie przestępca. I jestem wściekła, że system nie pozwolił policjantowi zadziałać tak sprawnie, jak panu na bankowej infolinii. Raz dwa i sprawa załatwiona. W końcu w tej chwili przestępca mógł przy pomocy moich dokumentów popełniać kolejną zbrodnię.

Dzwoni siostra. Poszukiwania zakończyły się niepowodzeniem. Bidula przetrząsnęła nawet śmietniki w okolicach przystanku, ale niczego nie znalazła. Tracę wszelkie nadzieje na odnalezienie portfela. Zaczynam się zastanawiać ile czasu zajmie mi ponowne wyrobienie wszystkich dokumentów. Skoro zgłoszenie kradzieży jest tak skomplikowane, to jak bardzo zawiłe i czasochłonne będą pozostałe procedury?


I wtedy wydarza się cud. Portfel zostaje odnaleziony! Do Eli dzwoni jakaś pani z wiadomością, że odnalazła zgubę. I tu kolejny szczęśliwy zbieg okoliczności - miałam w portfelu wizytówkę siostry. Tylko i wyłącznie z sentymentu, bo przecież dane teleadresowe Eli znam na pamięć, nie muszę mieć ich nigdzie zapisanych. I właśnie dzięki tej wizytówce pani, która znalazła mój portfel skontaktowała się z Elą.

A moje podejrzenia odnośnie tego, że złodziej mógł porzucić łup po poróżnieniu go z pieniędzy okazały się słuszne. Z tym, że zrobił to kilka przystanków dalej od miejsca, w którym mnie okradł.

Ale to nie wszystko: Ela (zanim jeszcze portfel się odnalazł), stwierdziła, że skoro ja nie mogę podejść na ten inny komisariat, to ona zrobi to za mnie. Koniec końców niczego nie załatwiła, bo tego typu sprawy trzeba zgłaszać osobiście, ale na miejscu spotkała człowieka, który został okradziony mniej więcej w tym samym czasie i tej samej okolicy, co ja. Może więc obydwoje padliśmy ofiarą tego samego kieszonkowca? Cóż, nigdy się tego nie dowiem, mam jednak nadzieję, że temu drugiemu okradzionemu panu szczęście dopisało podobnie, jak mi.


Ponownie wróciłam do pracy, szczęśliwa, jak nigdy. Tyle wrażeń jednego dnia - to się naprawdę nieczęsto zdarza. Tyle, że dzień się jeszcze nie skończył...

Zasiadłam do komputera. Patrzę, a tam nowa wiadomość mailowa. Google alert. Klikam w niego bez entuzjazmu, bo alerty mam ustawione jedynie na Fichtnera, a ten ostatnio nie pracuje zbyt intensywnie, więc nie spodziewam się żadnego powalającego newsa. A tu taka wiadomość:



Niewiele brakowało, a z wrażenia spadłabym z krzesła. Tyle szczęścia jednego dnia. To aż niewiarygodne.

Nie opiszę wam, jak wielką radość teraz czuję, bo nie jestem w stanie zawrzeć tego w słowach. Zamiast tego pora na morał, bo przecież każda dobra historia powinna mieć taki. A ta ma ich aż cztery.

Po pierwsze - czytanie ebooków na telefonie komórkowym może uchronić go przed kradzieżą. Ale jednocześnie - może na nią narazić twój portfel.

Po drugie - zawsze noś w portfelu wizytówkę swojej siostry lub innej bliskiej osoby.

Po trzecie - nie należy tracić wiary w ludzi. Bo w tłumie znajdują się nie tylko przestępcy, ale także osoby uczciwe, które niespodziewanie mogą ci pomóc.

I co najważniejsze - nawet najgorszy dzień może się przerodzić w dzień niesłychanie dobry. A nawet jeszcze lepszy.


Drogi pamiętniczku, to wszystko, co miałam ci dziś do napisania. Przy czym dzień jeszcze się nie skończył, więc kto wie, co jeszcze może się wydarzyć?


I jeszcze jedno: ten wpis dedykuję mojej siostrze. Która jest wspaniała z różnych powodów - nie tylko dlatego, że straciła dziś pół dnia na poszukiwaniach mojego portfela. Dziękuję, Elu!

2 komentarze:

  1. Dlatego mam paranoje ze sprawdzaniem gdziekolwiek w tłocznych miejscach zamknięcia plecaka co kilka minut albo noszę go na przedzie jak udając ciążę, a święta trójca portfel-telefon-klucz wyłącznie po kieszeniach. Jeden mój zaginiony dowód już jest gdzieś 'out there', zastanawiam się czasem, czy może chociaż przysłużył się jakiemuś zbiegowi do rozpoczęcia nowego życia w Argentynie.

    OdpowiedzUsuń
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...