i inne głupoty

piątek, 8 marca 2013

Głupie Dyrdymalenie:
Rodzaj żeński, nijaki

Będę na przekór innym. I z okazji dzisiejszego święta nie będę pisać, że panowie powinni obdarować nas, dziewuchy, kwiatami. Ani tworzyć pochwalnego eseju mówiącego o tym, co by było, gdyby bab nie było.

Zamiast tego wpis będzie o czymś, co nurtuje mnie już od dłuższego czasu. O pewnym problemie o podłożu językowo-feministycznym.


O co chodzi? Otóż nie rozumiem toku rozumowania polskich feministek. Bo z jednej strony żądają one traktowania na równi z mężczyznami, ale z drugiej - wymagają, by zawody wykonywane przez panie posiadały żeńskie nazwy. Czy wy też widzicie w tym paradoks? Kobiety i mężczyźni mają być równi, ale jednocześnie należy jedną płeć rozróżniać od drugiej na płaszczyźnie językowej.


Tak, pisząc o tym mam na myśli przede wszystkim głośną sprawę sprzed kilku lat, w wyniku której w sejmie, poza posłami, zaczęły obradować także posłanki. Czy naprawdę zwrot „pani poseł” brzmi tak strasznie niepoprawnie, że aż zakrawa na dyskryminację płci pięknej? Gdybym w wyniku braku lepszych rzeczy do roboty, postanowiła bawić się w politykowanie, to krzywiłabym się za każdym razem, gdy ktoś nazwałby mnie „posłanką Joanną”.

A poza tym, powiedzcie szczerze, z czym kojarzy się wam słowo „posłanka”. Bo mnie z babą na posyłki. Albo jeszcze inaczej: ze słaniem łóżka. To zaś wywołuje ciąg luźnych skojarzeń: posłanka > słanie łóżka > czemu posłanka musi słać łóżko? > może dlatego, bo wcześniej, dla awansu zaciągnęła do łóżka jakiegoś posła?

Tak czy inaczej - posłanka na poziomie językowym wypada znacznie gorzej, niż poseł.


Ale skończmy już mówić o polityce. Zajrzyjmy no, choćby do biblioteki. Bibliotekarz, to brzmi dumnie i profesjonalnie. Z kolei bibliotekarka przywodzi na myśl stereotypowy obraz zrzędliwej, starszej pani z obowiązkowym kokiem na głowie, która niczym cerber pilnuje bibliotecznych zbiorów przed zakusami złodziei czytelników. A bibliotekarka cyfrowa? Znów słowa te nie dźwięczą tak samo dobrze, jak bibliotekarz cyfrowy.


Może to ja oglądam za dużo amerykańskich filmów oraz seriali, i produkcje te źle wpłynęły na mój językowy światopogląd. Ale podoba mi się ta angielska unifikacja zawodowa: doktor, nauczyciel, taksówkarz. Można by tak długo wymieniać. Język angielski rozróżnia chyba tylko aktora od aktorki (actor/actress). Ale dzięki temu nikt nie traci czasu na zastanawianie się, czy „piratka” to nakrycie głowy, czy też kobieta-pirat.


Oczywiście nie twierdzę, że nasz język powinno się spłaszczyć i wyrównać wszelkie damsko-męskie różnice w nazewnictwie zawodów. Są wszak tenisistki, pielęgniarki, wizażystki, modelki oraz przedstawicielki wielu innych zawodów, które wykonywany przez siebie fach mogą z dumą nazywać w żeńskiej formie. Tylko, po prostu: kochane panie feministki - cieszę się, że walczycie o moje babskie prawa. Ale na litość, czyńcie to mądrze i z rozwagą. A nie tak, byśmy to my, kobiety musiały się potem czuć głupio. Tak, jak prawdopodobnie teraz, dzięki waszym działaniom, robią to niektóre posłanki.

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...