i inne głupoty

czwartek, 12 lipca 2012

Słuchając Sprzedawcy Broni

Mojego eksperymentowania z audiobookami ciąg dalszy. Tym razem postanowiłam sprawdzić, jak słucha się książki, którą - jakkolwiek głupio by to nie brzmiało - wcześniej przeczytałam na własne oczy.


Treść książki:

Na ten temat zbytnio rozwodzić się nie będę, gdyż to, co najważniejsze napisałam już tutaj. Jest jednak jedna rzecz, o której w tamtej recenzji nie wspomniałam. Sama już nie pamiętam, dlaczego. Mianowicie najsłabszym elementem powieści są jej ostatnie rozdziały. Można odnieść wrażenie, że Hugh Laurie przez cały czas pisał sobie spokojnie, bez pośpiechu, bawiąc się podczas zapisywania każdego zdania. A potem zerknął na paginację i ze zgrozą stwierdził: „Rany, wyszło z tego aż tyle stron?! Pora kończyć!”. A może po prostu zabrakło mu weny? Sama nie wiem.

W każdym razie pod koniec powieści wydarzenia następują po sobie stanowczo za szybko. Jesteśmy w punkcie A, by za moment, całkiem niespodziewanie przenieść się do punktu B. To, jak się tam znaleźliśmy i dlaczego, jest opowiedziane tylko jednym, krótkim zdaniem, które czasem wielu rzeczy nie wyjaśnia. Takie niedomówienia doprowadziły między innymi do tego, że nie mam zielonego pojęcia, co się stało z Sarą Wolf. A przecież to wokół tej postaci kręciła się cała akcja powieści. A takich niedomówień jest pod koniec powieści cała masa.

Jednak pomimo nienajlepszego zakończenia wciąż uważam, że Sprzedawca Broni jest świetną książką. A Hugh Laurie powinien częściej chwytać za pióro i bawić się w pisarza.


Brzmienie audiobooka:

Początkowo miałam problem ze słuchaniem. Ale to dlatego, że podczas wcześniejszej, samodzielnej lektury wyobraziłam sobie, że głównym bohaterem (który jest zarazem narratorem powieści), jest Hugh Laurie. Z tego też powodu w mojej głowie wszystkie słowa powieści brzmiały tak, jakby wypowiedział je jej autor. A audiobooka czytał lektor, który oczywiście Lauriem nie jest. Musiałam więc przyzwyczaić się do nowego brzmienia głosu i na początku bardzo cierpiałam z tego powodu. Ale gdy już przywykłam, ze zdziwieniem odkryłam, że Jarosław Rabenda jest fantastycznym lektorem.

Weźmy choćby tak głupią i na pozór prostą rzecz, jaką jest przeklinanie. Rabenda nie wymawiał tego typu zwrotów w - nazwijmy to - tradycyjny, naprawdę raniący uszy sposób. Albo tak, jak to zwykli robić żule spod budki z piwiem. Nie, Rabenda potrafi wypowiadać polskie przekleństwa tak, że brzmią one jak fucki w anglojęzycznych filmach. To znaczy - w sposób, który dla nas, Polaków jest do przyjęcia (bo niby wiemy, że fuck jest słowem brzydkim, ale nigdy nie będzie on tak paskudny jak nasza rodzima, łacińska krzywa).

Rabendzie nieźle wyszło także zmienianie tonu głosu w trakcie czytania dialogów. Nie potrzebowałam żadnych zbędnych opisów by zorientować się, która postać wypowiadała daną kwestię. Być może stwierdzicie teraz, że to jest przecież podstawowa umiejętność jaką powinien posiadać tego typu lektor. Ale uwierzcie mi, istnieją audiobooki, które wcale nie wypadają pod tym względem dobrze.


Podsumowując: książka jest świetna, audiobook także. Głos Jarka Rabendy nie brzmi co prawda tak, jak Hugh Lauriego, ale wydaje mi się, że panowie spokojnie mogliby się zmierzyć w jakimś pojedynku na czytanie.

Czy polecam tą książkę na wakacje? Jak najbardziej! Zarówno w tradycyjnej, jak i audiobookowej formie.

2 komentarze:

  1. O audiobooku się nie wypowiadam, ale co do samej powieści, to nie oceniłbym jej jako świetnej. Co najwyżej dobrą i to z zastrzeżeniem, iż na lekturę jednorazową; najlepiej do pociągu albo poczekalni u dentysty sadysty.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mi również Sprzedawca Broni się podobał ;) Moja recenzja jest tu: http://www.youtube.com/watch?v=QHnWxavcDI8
    Zapraszam ;)

    OdpowiedzUsuń
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...